Koniec dzieciństwa i inne wiersze by Wayne Miller. Instytut Mikołowski, 2025.
This is a selected poetry volume that introduces one of America’s best poets, Wayne Miller, to Polish readers. It also constitutes Piotr Florczyk’s book-length debut as a translator into Polish.
„Poeci amerykańscy piszą tak, jakby historia ich nie dotyczyła”, orzekł swego czasu Charles Simic, przeciwstawiając Amerykanom poetów wschodnioeuropejskich. Tom wierszy Wayne’a Millera w przemyślanym wyborze i przekładach Piotra Florczyka, polsko-amerykańskiego poety, nominowanego do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, jest dowodem na to, jak bardzo Simic się mylił, albo jak zawężony miał ogląd amerykańskiej sceny poetyckiej. Bo oto mamy poetę ze Stanów, który twórcom z naszej części Europy niewiele zawdzięcza, a jednak otwiera swój wiersz na historię, tę dawną i tę współczesną, w wielorakich jej przejawach, hańbiących i heroicznych, zapomnianych i zakłamanych, tragicznych i groteskowych. I choć to obciążone znaczeniami słowo pojawia się niejednokrotnie w tytułach jego wierszy, historia nigdy nie jest u niego hipostazowana, to zawsze historia ucieleśniona. Miller tropi ją w osobistej biografii, w rodzinnych wspomnieniach, w kulturowych artefaktach, a przede wszystkim w śladach, które zostawia ona w języku. Nie po to, by jak niektórzy zakochani w abstrakcyjnych bytach poeci tworzyć nową historiozofię, ale by uchwycić ją w jej działaniach, które odpowiadają między innymi za tworzenie się i rozpad wspólnot. Jego zaufanie do konkretu, nawet gdy mówi o procesach dziejowych, to zapewne dziedzictwo imagizmu, którego echo odzywa się w celnych, wyrazistych obrazach Millera, w jego precyzyjnej, skondensowanej i zasadniczo chłodnej dykcji. Poeta, jak pisze w jednym z utworów, jest jak dron: wprowadza obraz do mózgu. A w szerszej perspektywie, pozwalającej wiarogodnie ujmować kwestie obywatelskie, odzywa się tu echo Whitmanowskiej tradycji. Tak, bo to w większości wiersze obywatelskie, ale takie, w których – w imię koniecznej nieufności – poeta patrzy także sobie na ręce, także siebie podsłuchuje, przesłuchuje i podpatruje, świadomy nie tyle nieuniknionego przecież zapośredniczenia przez język, poezję, konwencje, ile ich autonomicznej mocy. Nie bez powodu książkę otwiera wiersz o lądującym samolocie, którego opis przechodzi w opis jego cienia. Ciężka materia trzyma te wiersze blisko ziemi, ale sunące za nią cienie – słowa, wspomnienia, obrazy, refleksy – nigdy z nich na dobre nie nikną. To czujne wiersze rzeczy i towarzyszących im cieni.
—Jerzy Jarniewicz